+6
kspr 4 marca 2016 16:09
Kontynuacja artykułu http://spolecznosc.fly4free.pl/blog/1865/oman-zjednoczone-emiraty-arabskie-2015/ (z przyczyn technicznych kolejne części nie zostały dodane do poprzedniego artykułu, więc wrzucam osobny artykuł)

Oman

Przebieg trasy
Maskat – Bahla – Nizwa – Wadi Bani Khalid – Al Ashkarah – Masirah – Ras Al Jinz – Sur – Wadi Shab – Maskat.Łącznie ponad 2000 kilometrów.



Omańczycy

Kluczowym słowem w opowiadaniu o Omanie jest gościnność. Zapraszanie na kawę jest na porządku dziennym. W Nizwie zapytaliśmy sprzedawcę na targu o najbliższą nieturystyczną kawiarnię (taką serwującą omańską kawę), który w odpowiedzi zaprosił nas do swojego sklepu na kawę i suszone daktyle. W zamian nie oczekiwał żadnej zapłaty, nie chciał nam również niczego przy okazji sprzedać. Innym razem Łukasz wybrał się do sklepu, by kupić paczkę chusteczek (za jakieś 50gr) i utkwił na dłużej na zapleczu ze sprzedawcą częstującym go tradycyjnie kawą i daktylami. Nawet oczekiwanie na otwarcie pralni po popołudniowej przerwie może być okazją do spotkania z miejscowymi – niespodziewanie pojawia się jeden z sąsiadów i zaprasza do siebie na poczęstunek przedstawiając przy tym całą rodzinę.

Z perspektywy rodziców małego dziecka Oman to świetne miejsce na podróż – Omańczycy (szczególnie mężczyźni) wręcz uwielbiają dzieci. Maja wędrowała na ich ręce, w restauracjach i knajpkach biegała nawet po zapleczu budząc powszechną radość wśród pracowników. Dostawała gratisowe napoje, ciasteczka i inne smakołyki. Podczas całego pobytu nie było chyba osoby, która by jej nie zaczepiła czy chociaż się nie uśmiechnęła.

W Omanie czuliśmy się dużo bezpieczniej niż w Polsce. Pytaliśmy w środku nocy o drogę, rozmawialiśmy z nieznajomymi na odludziu, odwiedzaliśmy domy obcych ludzi, spaliśmy „na dziko” pod namiotem – w Europie nie przeszłoby nam to chyba nawet przez myśl. W Omanie to naturalne, że nie zamyka się domów, samochodów, zaprasza sąsiadów na kawę, spędza dużo czasu z rodziną, a nieznajomy staje się jej członkiem zaraz po przekroczeniu progu domu.




Maskat

Do Maskatu docieramy około północy. Już od samego lotniska czujemy, że wylądowaliśmy w zupełnie innym, odmiennym kraju niż sąsiednie Emiraty Arabskie. Jest dużo spokojniej, nikomu nie wydaje się spieszyć i pomimo że wyraźnie odróżniamy się na tle tradycyjnie ubranych Omańczyków, nikt nie zwraca na nas szczególnej uwagi. Odbieramy samochód i ruszamy w poszukiwaniu mieszkania naszego couchsurfingowego gospodarza. Już na samym początku okazuje się, że wbudowana w telefon nawigacja offline nie radzi sobie z tłumaczeniem nazw ulic z języka arabskiego, głównie z powodu braku samogłosek w pisanym języku arabskim... Już na samym początku wizyty w Omanie przekonujemy się o uprzejmości jego mieszkańców - na stacji zaczepiamy innego kierowcę, który dzwoni do naszego gospodarza, a następnie konwojuje nas na miejsce.

Dopiero rankiem mamy okazję dokładniej przyjrzeć się miastu. Sprawia wrażenie, jakby całkiem niedawno zostało zbudowane, wszystko jest czyste i zadbane. Wzdłuż autostrady ciągną się starannie wypielęgnowane trawniki i rabaty. Białe, zaledwie kilkupiętrowe budynki o charakterystycznych zakończeniach przywodzących na myśl bajkowe zamki nie przytłaczają swoim przepychem i rozmiarami.

[b]Wielki Meczet Sułtana Kabusa[/b]Już z zewnątrz wygląda naprawdę imponująco, jednak dopiero będąc w środku możemy przekonać się o tym, z jakim rozmachem i fantazją został zbudowany. Jasna marmurowa posadzka dziedzińca wokół meczetu wręcz oślepia w południowym słońcu, jednocześnie chodząc po niej boso można zaznać choć odrobinę ochłody. W meczecie znajdziemy drugi największy (po Abu Dhabi) dywan na świecie (o rozmiarze 70×60 metrów) ręcznie tkany przez 4 lata przez kilkaset kobiet.





Meczet można zwiedzać w godzinach 8:00-11:00, należy pamiętać o odpowiednim ubiorze zakrywającym ramiona, kolana oraz w przypadku kobiet również głowę.

Muttrah

Oprócz Meczetu, jedną z największych atrakcji turystycznych są suki w Muttrah, nastarszej dzielnicy Maskatu, uznawane za najstarsze targowisko w świecie arabskim. Wśród oferowanych towarów dominują wszelkie pachnidła, kadzidła, perfumy, które są ważnym elementem codziennej toalety Omańczyków, różnobarwne czapeczki, szale i diszdasze. Nasz plecak dopakowaliśmy między innymi różnego rodzaju kadzidłami, mirrą, i zapachem z drzewa sandałowego.



Inne atrakcje
Niedaleko reprezentatywnych budynków rządowych znajduje się prywatne muzeum rodu Zubair, gdzie zgromadzono eksponaty o znaczącej wartości dla omańskiego dziedzictwa kulturowego. Od kolekcji biżuterii liczącej setki lat, mieczy, tradycyjnych ubiorów na przestrzeni wieków po kolekcję znaczków, monet i banknotów, czy też wystawę sztuki Półwyspu Arabskiego.

Warto również odwiedzić Operę Narodową. Oczywiście jak przystało na dzieło ufundowane przez sułtana, nie szczędzono na materiałach najwyższej jakości. W efekcie powstało wnętrze, którego odpowiednika ciężko szukać w Europie. Sufit wykonany z birmańskiego drzewa tekowego, posadzka z włoskiego marmuru, oświetlenie w kryształowych żyrandolach pochodzi z Austrii. Koniecznie trzeba to zobaczyć na własne oczy, a mając więcej czasu (i większy budżet) rozważyć operową lub koncertową wizytę, by przekonać się o zapewne doskonałej akustyce głównej sali.




Skorzystaliśmy również z rejsu statkiem po Zatoce Omańskiej w celu spotkania i obserwacji delfinów. Nie musieliśmy długo czekać na całe grupy delfinów wyskakujących raz po raz ponad powierzchnię wody. Poza delfinami nie spotkaliśmy żadnych waleni ani innych monstrów zamieszkujących te wody, ale naszym zdaniem i tak warto udać się na taką wycieczkę.
Wycieczkę wykupiliśmy w Sidab tours - [u]http://www.sidabseatours.com/dolphin_watching.html[/u] - za dwugodzinną wycieczkę płaciliśmy 15 OMR (30€) za osobę.

Bahla / Nizwa / Jabrin / Misfat

Z Maskatu udaliśmy się do Nizwy, gdzie zwiedziliśmy fort i targowisko oraz spotkaliśmy się z naszym kolejnym couchsurfingowym gospodarzem, z którym udaliśmy się do pobliskiej miejscowości Bahla.Bahla jest dość swojskim miasteczkiem, gdzie również znajduje się potężny fort (jak się później okazało, połowa kraju zastawiona jest fortami i zamkami!) , to również doskonała baza wypadowa do zamku w Jabrin, najstarszej w Omanie miejscowości - Misfat, czy też na najwyższy szczyt Omanu - Jebel Shams.





Spędzamy całe 2 dni z naszym gospodarzem Sulaimanem, z którym zwiedzamy m.in. tradycyjny dom omański (skansen) w Misfat , odwiedzamy jego rodzinę korzystając z zaproszenia na obiad, a także omawiamy kolejne dni naszej podróży.

W drodze na wybrzeże (ok. 200km) zatrzymujemy się w Nizwie, by udać się na świąteczny, piątkowy kozi targ.



Kolejny przystanek robimy w Wadi Bani Khalid, gdzie w pełni przekonujemy się co do otwartości i gościnności Omańczyków. Zapytaliśmy o drogę do wąwozu przypadkową osobę stojącą przed domem, a chwilę później już gościliśmy na obiedzie, który trwał dobre kilka godzin. Do wielkiego salonu zaczęła się schodzić cała rodzina – siostry, rodzice, dzieci. Poczęstowano nas owocami, daktylami, napojono wodą i omańską kawą. Dla Mai również przewidziano atrakcje poza samą konsumpcją – przebieranki w tradycyjne stroje dla dzieci, sesja zdjęciowa, malowanie henną rączek czy też wygłupy z dziećmi. Gdy po prawie 2 godzinach objedzeni chcieliśmy się pożegnać, zaskoczony gospodarz stwierdził, że przecież mieliśmy zostać na obiad. Zanim się obejrzeliśmy, na dywanie pojawiła się ogromna porcja ryżu, cały kurczak i sporo dodatków – tylko dla naszej trójki. Po obiedzie zaserwowano jeszcze deser w postaci herbaty i suszonych daktyli. I tak po zapytaniu się o drogę spędziliśmy pół dnia w domu wyjątkowo gościnnych ludzi.


#img40

Al Ashkarah

Ostatecznie do Al Ashkarah dotarliśmy już w zupełnej ciemności. Nieliczne latarnie oświetlały meczet, coffee bar i sklep. Ani śladu wybrzeża, gdzie mieliśmy nadzieję w ciszy i spokoju rozbić nasz domek. Nie mogliśmy liczyć na nawigację, która wciąż gubiła orientację w sieci wąskich uliczek. Postanowiliśmy rozbić się po prostu na obrzeżach miasta, skąd świetle dziennym zamierzaliśmy odnaleźć właściwy kierunek na plażę.

Plany szybkiego rozłożenia namiotu pokrzyżował nam silny wiatr i twarde podłoże, w którym nie sposób było zamocować stabilnie szpilki. W końcu po wielu staraniach udało się kilka z nich prowizorycznie zainstalować, więc czym prędzej wrzuciliśmy do namiotu nasze najważniejsze rzeczy, po czym w trójkę wślizgnęliśmy się do środka. Wiatr niemiłosiernie szarpał namiotem, ale dzięki naszemu balastowi nie miał szans odlecieć. Mimo świstu wiatru i prawdziwie polowych warunków Maja ani drgnęła, śpiąc twardo na swojej macie.

Po paru minutach od rozbicia się w Al Ashkarah usłyszeliśmy wołanie na zewnątrz. Łamana angielszczyzna wskazywała, że skierowane było ono do nas – w końcu byliśmy jedynymi „turystami” w tym miejscu. Próbowaliśmy zignorować nawoływanie, ale miejscowy był uparty. Nie byliśmy pewni co do jego intencji, choć przed podróżą upewniliśmy się z wielu źródeł, że biwakowanie w Omanie jest nadzwyczaj bezpieczne. Kiedy już Łukasz niepewnie wychylił się z namiotu okazało się, że pan był szczerze zainteresowany tym, czy mamy zamiar spędzić noc w tym miejscu. Następnie poinformował, że w mieście jest do dyspozycji hotel i na pewno będzie tam dla nas miejsce. Gdybyśmy jednak nie chcieli z niego skorzystać: „my home is your home”. Zmęczeni całodzienną podróżą nie mieliśmy najmniejszej ochoty zwijać całego kramu, a tym bardziej budzić Maję, więc grzecznie odmówiliśmy. Tego wieczoru jeszcze dwukrotnie ktoś się do nas dobijał: by zaproponować przeniesienie namiotu za murek miejscowej szkoły czy też doradzić jak ustawić samochód, by możliwie najbardziej ochronił nas od wiatru.
Rankiem wiatr ucichł i w końcu usłyszeliśmy szum morza. A wychodząc z namiotu okazało się, że nieświadomie udało nam się rozbić zaraz przy plaży.



Wyspa Masirah

O wyspie Masirah Omańczycy mówili, że nie ma tam kompletnie niczego. Według przewodnika to miejsce warte odwiedzenia z tegoż właśnie powodu. Postanowiliśmy się przekonać i sprawdzić naszą zdolność przetrwania w mniej cywilizowanych warunkach.

Po przybyciu wita nas niewielkie, raczej senne i opustoszałe miasteczko portowe – Hilf. Zamiast korzystać z jednego z trzech hoteli na wyspie decydujemy zrobić użytek z naszego namiotu i rozbić się w okolicach plaży. Biorąc jednak pod uwagę potęgujący wieczorem na wybrzeżu wiatr musimy wybrać miejsce choć częściowo od niego osłonięte.

Kierujemy się na południe od portu, im dalej od Hilf tym mniejsze zagęszczenie zabudowań, które poza miastem stanowią właściwie jedynie blaszane zagrody pasterskie. Przy jednej z nich wypatrujemy samochód i krzątającego się po obejściu Omańczyka w śnieżnobiałym diszdaszu. Na powitanie częstuje nas oczywiście omańską kawą z termosu i choć prawie nie mówi po angielsku, próbuje nam coś o sobie opowiedzieć. Rysując na piasku namiot, pytamy o odpowiednie miejsce i zgodę na rozbicie się.

Po krótkim namyśle, gospodarz wskazuje na pustą drewnianą budę, gdzie zmęczeni pracą ze zwierzętami pasterze ucinają sobie drzemki. Nie trzeba nam dwa razy mówić – dziękujemy za poradę i rozbijamy namiot w środku baraku, nie zrażeni brakiem prądu czy też bieżącej wody.

Dopiero nieco później zdajemy sobie sprawę z tego, jak wielu mamy „sąsiadów”. Dziesiątki kóz, kur i parę sztuk okazałych wielbłądów już dawno zostało zagonionych do swoich zagród. Znajomy pasterz również wraca do domu i zostajemy w końcu sami, a Maja zasypia dosłownie w parę sekund. Jednak błogi spokój nie trwa długo – zaraz po zmroku do gospodarstwa zaczynają podjeżdżać pickupy, z których wysiada spora grupa mężczyzn. Jedni ubrani tradycyjnie, w turbanach, inni po europejsku. Nie do końca wiemy co myśleć o tym całym zamieszaniu.

Mężczyźni rozpalają ognisko, zasiadają dookoła i głośno dyskutują. Nie wydają się zaskoczeni naszą obecnością w chacie obok. Jedyny Omańczyk w grupie znający angielski zagaduje do Łukasza i zaprasza do towarzystwa, jednocześnie zapraszając na kolejną noc do jednego ze swoich kilku domów na wyspie. W międzyczasie na ognisko trafia gar z ryżem i mięsem. Podczas, gdy ja czuwam przy śpiącej Mai w namiocie, Łukasz ucztuje z nowymi znajomymi.

, , ,

Oprócz niespodziewanej wizyty i kolacji, zaskoczył nas również niesamowity widok gwieździstego nieba. Gdyby nie silny wiatr, pewnie spełnilibyśmy marzenie o noclegu pod tak rozświetlonym niebem.Rankiem obudziły nas meczące jedna przez drugą kozy, po wieczornej biesiadzie ani śladu.

(O relacji z wyspy Masirah pisałem już w ubiegłym roku - http://kspr.fly4free.pl/blog/1234/oman-wyspa-masirah-tam-gdzie-pasterze-mowia-dobranoc/ )

Ras Al Jinz

Oman może również poszczycić się tym, że jego plaże szczególnie upodobały sobie żółwie. W rezerwacie Ras-Al-Jinz można obserwować żółwie podczas wycieczki z przewodnikiem, w jednej z dwóch opcji – nocnej i wczesnoporannej. My wybraliśmy opcję wieczorną, Maja dzielnie wytrzymała do końca wycieczki podekscytowana perspektywą spotkania z ogromnym żółwiem. Niemniej entuzjastycznie zareagowała na widok małego żółwika przedzierającego się przez piasek w kierunku morza. Podczas wycieczki nie można robić zdjęć ani używać żadnego źródła światła, by nie zmylić młodych żółwi podążających w kierunku najjaśniejszego punktu (tj. odbicia gwiazd/księżyca w morzu). Na plażę poszliśmy jeszcze rano, ale po żółwiej wizycie pozostały już jedynie ślady, ogromne dziury oraz opustoszałe skorupki jaj. Mai to jednak nie przeszkadzało – zabawa w dużej (pustej) piaskownicy nawet bez żółwi może być przednia!

, , , ,

Namiot okazał się bardzo pomocny również w okolicach rezerwatu żółwi Ras-Al-Jinz, gdzie nocleg w jedynym hotelu w pobliżu kosztował bagatela 200 euro. Tym razem przed wiatrem chronił nas murek, a miejsce na rozbicie się wskazał porozumiewając się z nami na migi jeden z miejscowych.

Nie mogąc liczyć na prysznic, potargani i z piachem w butach musieliśmy ciekawie wyglądać na tle wypachnionych i zadbanych turystów (głównie ze Skandynawii). Wracając do namiotu po nocnej wizycie w rezerwacie, natknęliśmy się na zaparkowane tuż obok terenowe samochody i grupę żywo rozmawiających mężczyzn. Jeden z nich uprzejmie zapytał skąd jesteśmy i czy mamy zamiar spać właśnie w tym miejscu, po czym oddalił się nieco wraz z kolegami, by nam nie przeszkadzać.

Sur

Z Ras Al Jinz udajemy się do miasta Sur, w którym po raz pierwszy od 2 tygodni korzystamy z płatnego noclegu i zniechęceni silnym wiatrem i brakiem atrakcyjnych miejsc na rozbicie namiotu, decydujemy się na nocleg w hotelu.
Samo miasto jest całkiem atrakcyjne, ale traktowaliśmy je głównie jako miejsce noclegowe, by kolejnego dnia spędzić dzień w Wadi Shab, po czym udaliśmy się z powrotem do Maskatu.

, ,

W Maskacie po raz kolejny odwiedzamy Ajita - couchsurfera u którego rozpoczynaliśmy podróż. Kolejnego dnia lecimy do Abu Dhabi, gdzie spędzamy noc na podłodze, by rano znów wejść na pokład Air Serbia i wrócić do domu, z krótką wizytą w Belgradzie (korzystając z długiej przesiadki).

, ,

Informacje praktyczne:

Pieniądze

Walutą Omanu jest omański rial (OMR). 1 rial stanowi równowartość 2,30€, czyli ok. 10zł.
Posługiwaliśmy się głównie gotówką (wyjątkowo). W Maskacie bez problemu można wymienić euro lub dolary w jednym z licznych kantorów. W mniejszych miejscowościach może być trudniej o kantor, natomiast w wielu punktach można płacić kartą.

Wiza
Do kupienia na lotnisku lub przejściu granicznym.
Wiza ważna 10 dni kosztuje 5 OMR, 30 dni – 20 OMR.
Bieżące informacje dot. wiz warto sprawdzić na stronie omańskiej policji. (Informacja na stronie polskiego MSZ wciąż jest nieaktualna.)
Uwaga: istnieje możliwość uniknięcia opłaty za wizę w przypadku przekroczenia granicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich na jednym z lotnisk w Dubaju (chodzi o pieczątkę z emiratu Dubaju), a następnie lot do Omanu również z Dubaju (oba warunki muszą zostać spełnione). Więcej informacji na: http://www.omanair.com/en/travel-info/tourist-visa-to-oman

Transport
Do Omanu dostaliśmy się korzystając z promocyjnych połączeń Air Serbia na trasie Warszawa – Abu Dhabi (650zł w obie strony), a dalej British Airways do Maskatu (250zł w obie strony). Z Emiratów można również dostać się drogą lądową – autobusem lub wynajętym w Emiratach samochodem po opłaceniu możliwości wyjazdu samochodem poza granicę.
Na miejscu korzystaliśmy z wynajętego samochodu. Długo zastanawialiśmy się czy wystarczy nam zwykły, kompaktowy samochód, czy powinniśmy rozważyć auto z napędem na obie osie. Znaczna (nawet trzykrotna) różnica w cenie wynajmu pomogła nam podjąć decyzję i zdecydowaliśmy się na najtańszy samochód – Toyota Yaris sedan. Oczywiście bez napędu 4×4 nie mogliśmy udać się na otwartą pustynię, wjechać na Jebel Shams, ani zjechać z utwardzonej drogi (z wyjątkami), jednak na naszą trasę miejskie auto było w zupełności wystarczające.

Za wynajem płaciliśmy około 100zł za dobę, z pełnym ubezpieczeniem (bez wkładu własnego). Paliwo jest bardzo tanie – litr benzyny kosztuje nieco ponad 1zł!


Na wyspę Masirah dostaniemy się promem (http://www.nfc.om) z portu Shannah. Ceny od 16 OMR za samochód i 3 OMR za osobę.

Dla podróżujących z dziećmi, warto wziąć swój fotelik samochodowy. Na miejscu dostępność zwykle nie jest gwarantowana, a zważając na styl jazdy miejscowych kierowców, nie ryzykowalibyśmy jazdy z dzieckiem bez fotelika.
Pomiędzy głównymi miastami (Maskat, Nizwa, Sur, Salalah) podobno kursują autobusy, natomiast szczegóły pozostają zagadką – strona internetowa głównego przewoźnika (http://www.ontcoman.com/) jest wciąż w budowie.
W miastach transport publiczny praktycznie nie istnieje, a jego funkcję przejęły taksówki.

Noclegi

Niestety Oman nie należy do najtańszych kierunków, głównie z uwagi na ograniczoną bazę budżetowych hoteli. Jednak jeśli zabierzecie w podróż namiot, macie problem z głowy! Nie mieliśmy wcześniej żadnego doświadczenia w temacie „namiotowania”, całkiem nieźle to brzmi – spać pierwszy raz w życiu pod namiotem, w Omanie z niespełnia dwuletnim dzieckiem...

Podczas dwutygodniowej podróży płaciliśmy jedynie za dwa noclegi – w hotelu w Sur. Kilkakrotnie korzystaliśmy z Couchsurfingu, trzykrotnie spaliśmy pod namiotem (Al Ashkarah, Masirah, Ras Al Jinz).
Za nocleg w najtańszym hotelu w Sur – Al Faisal Hotel Suites płaciliśmy 25 OMR, czyli 55€ za noc. Sporo, chociaż warunki były naprawdę świetne. Nigdy wcześniej nas tak nie cieszył prysznic z bieżącą i ciepłą wodą!

Jedzenie
Jedzenie w Omanie nie jest zbyt zróżnicowane, jest za to bardzo smaczne i w przystępnych cenach. Dominuje kuchnia indyjska i pakistańska. Z łatwością można znaleźć odpowiednie danie dla najmłodszych, mniej pikantne (np. wszelkiego rodzaju zupy). W domach jedliśmy najczęściej ryżowe dania Biriyani i niezliczone ilości daktyli i owoców.

Oprócz restauracji dobrze i tanio zjeść można w tzw. coffee barach, będących najczęściej małymi knajpkami oferującymi kilka dań. Można je znaleźć praktycznie na każdej ulicy, menu jest bardzo podobne, więc w przeciwieństwie do restauracji, zwykle nie trzeba daleko szukać.
Należy pamiętać, że mężczyźni i kobiety w Omanie jadają w osobnych pomieszczeniach (w restauracjach i domach). Oczywiście nie wymaga się tego podziału od turystów, można poczuć się jednak nieswojo będąc jedyną kobietą/mężczyzną w pomieszczeniu przeznaczonego dla płci przeciwnej. Wyjątek stanowią rodziny, które jadają w restauracji w specjalnych strefach dla nich przeznaczonych (family rooms).

Bezpieczeństwo

Oman to kraj niezwykle bezpieczny. Czy to w miastach, czy też na zupełnym pustkowiu, gdzie trudno było o zasięg telefoniczny, czuliśmy się o wiele bezpieczniej niż we własnym kraju.

Najistotniejszymi zagrożeniami są te ze strony przyrody, szczególnie jeśli chodzi o zjawisko błyskawicznych powodzi (flash flood). Z racji bardzo suchego obszaru i specyficznego ukształtowania terenu, opady występujące w górach mogą spowodować szybkie zalanie niżej położonych obszarów, nawet kilkadziesiąt kilometrów dalej. W okolicach wadi (kanionów) należy zapoznać się z ewentualnymi ostrzeżeniami, a samochód bezwzględnie parkować w miejscach do tego wyznaczonych.

Przy drogach bardzo często spotyka się słupki wskazujące poziom wody – poziom oznaczony kolorem białym jest możliwy do przejechania, czerwony oznacza konieczność przeczekania powodzi.


Napiszcie co sądzicie o tej obszernej relacji albo chociaż dajcie znać, że dobrnęliście do końca ;-)

Więcej relacji z podróży i informacje praktyczne o podróżowaniu z dzieckiem znajdziecie na naszym blogu – http://gdziesakasperki.pl (Facebook: https://www.facebook.com/gdziesakasperki/)

Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

devito 4 marca 2016 21:09 Odpowiedz
I ja tam byłem Kebaby i Sok z Mango piłem. Pięknie Powaliła mnie fotka rozgwieżdżonego nieba. Oman to taki kraj który swoją magią powoduje chęć ponownych odwiedzin. Jadę tam znów w listopadzie ktoś jest chętny. Będę zdobywał najwyższą górę oraz buszował w kanionach. Chętnych zapraszam do kontaktu mailem. Z ciekawostek dodam że jadę z osobą niepełnosprawną i takie osoby również mogą się do nas dołączyć.
kspr 4 marca 2016 21:44 Odpowiedz
Super, powodzenia! My mamy jeszcze niedosyt Omanu , więc to pewnie kwestia czasu, aż tam wrócimy ;-)
risto 30 marca 2016 09:49 Odpowiedz
W której wypożyczalni braliście samochód? ;)